Gnę kartkę z ledwo widocznym już napisem „nakaz eksmisji” i rzucam ją za
siebie. Tak właśnie kończy się moja niezależność.
Ciągnę za sobą czerwoną walizkę, której koła zderzają się z płytkami dworca
Charing Cross. Ten dźwięk wydaje jeszcze milion innych walizek, co wprawia mnie
w zdenerwowanie. Przepycham się przez mały tłum nastolatków stojących przy
automacie z przekąskami, którzy z oburzeniem wrzeszczą w moim kierunku różne
niecenzuralne słowa. W odpowiedzi wystawiam im środkowy palec i idę dalej. Nie
mam zamiaru spóźnić się przez grupkę nienażartych małolatów.
– Pociąg do Chelmsford wjedzie na tor pierwszy przy peronie trzecim,
podróżnych prosimy o zachowanie ostrożności i odsunięcie się od torów. – Głos
dochodzi z głośnika tuż nad moim prawym uchem.
Wzrokiem wodzę po ścianach, szukając tabliczki z numerem peronu. Jasny
gwint, jestem dopiero na pierwszym. Przyspieszam kroku.
Słyszę gwizd i jestem prawie pewna, że źródłem tego dźwięku jest mój
pociąg. Ostatni dzisiaj, który jedzie w stronę Chelmsford. Składam uchwyt walizki i biorę ją do ręki, a
następnie biegiem ruszam w kierunku peronu trzeciego.
Lokomotywa powoli toczy się po torach. Jestem już prawie przy niej, ale
żeby znaleźć się w środku, musiałabym wskoczyć. Będzie ciężko. Wtedy zauważam
wyciągniętą ku mnie rękę.
Blondyn stoi w środku i czeka, aż przyjmę jego pomoc. Normalnie burknęłabym
coś w stylu „poradzę sobie sama”, ale nie mam w tej chwili innego wyjścia.
Łapię dłoń nieznajomego i pozwalam mu wciągnąć mnie do pociągu.
– Dzięki – mówię i oddalam się, chcąc jak najszybciej
zniknąć mu z oczu. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Niestety okazuje się, że
jest tylko jeden wolny przedział, który będę musiała dzielić akurat z tym
chłopakiem.
To nie tak, że jestem antypatyczna. Po prostu...
– Zły dzień? – zagaduje. Otóż to. Kiwam głową, a on uśmiecha się
ciepło. – Jakbyś chciała się wygadać...
– Czy ja wyglądam na kogoś, kto chciałby się wygadać? – przerywam
mu. Unosi jedną brew. – Dobra, może i wyglądam. Ale pozory często
mylą, prawda?
Milczy. Wie, że ma rację. Ja też to wiem.
Właśnie w tym momencie desperacko potrzebuję osoby, której mogłabym
powierzyć moje troski.
– Wywalili mnie z mieszkania. Muszę wrócić do rodzinnego domu, który
sąsiaduje z domem mojego byłego. Obiecałam sobie, że już nigdy się z nim nie
zobaczę, a tymczasem będę musiała oglądać go codziennie. Do tego nie wiem, czy
po wakacjach wrócę na studia, bo zwyczajnie mnie na nie nie stać, a nie chcę
prosić o kasę rodziców.
– Chelmsford nie jest takie małe, może chociaż z tym byłym da się coś
poradzić.
– Nie mieszkam tam. – Zamykam na chwilę
oczy. – Mieszkam we wsi obok, jak wysiądę z pociągu muszę jechać
autobusem jakieś trzy kilometry, a potem przejść pieszo jeszcze jeden.
– Cóż, więc chyba cały świat sprzeciwił się przeciwko
tobie. – Zauważa, że nie rozumiem o co chodzi, więc pokazuje palcem
na okno. Spływają po nim drobne kropelki, które łączą się z innymi, tworząc tym
samym krople-giganty.
– Nie, nie, nie! Jeszcze pół godziny temu świeciło słońce! –
mówię z rezygnacją w głosie.
Patrzę na moje fioletowe trampki. W jednym odkleja się podeszwa, a drugi ma
wielką dziurę z prawej strony. Nie wytrzymają konfrontacji z ulewą. Do tego
założyłam dziś jedynie czarną bluzę, która na szczęście ma kaptur.
– To wcale nie jest zabawne! – mówię ostro do śmiejącego się
chłopaka.
– Dobra, dobra. – Podnosi do góry ręce w geście poddania się, ale
dalej śmieje się z mojego dzisiejszego pecha. – Okej, jeśli się zgodzisz,
mogę ci pomóc.
– Niby jak? – prycham. – Pożyczysz mi kurtkę?
– Nie chcesz pomocy, twoja sprawa.
Zagryzam wargę. Mama uczyła mnie, żebym nie ufała obcym, ale czy wciąż mnie
to obowiązuje? Przecież nie jestem małą dziewczynką.
– No to co proponujesz?
– Ciepłą kurtkę. – Znów się ze mnie nabija, jednak widząc moją
minę poważnieje. – Zrobimy tak, wysiądziesz ze mną w Chelmsford, tam czeka
na mnie taksówka. Nie mam kasy na dwie, więc pojedziesz ze mną. W porządku?
Niechętnie zgadzam się na propozycję chłopaka, a on uśmiecha się z
satysfakcją.
– Opowiedziałaś mi o prawie połowie swojego życia, a nawet nie znam
twojego imienia – mówi.
– Diana – wyciągam rękę. – Diana Vigilate.
– Adam Rewens. Swoją drogą, bardzo ładny naszyjnik – mówi, wskazując
na wisiorek wielkości kciuka znajdujący się na mojej szyi. – Czy
to... poroże?
– Tak. I cztery strzały.
– To coś symbolizuje?
– Nie wiem – przyznaję. – To pamiątka po babci, a
ona umarła jakiś czas przed moim urodzeniem, więc nie miała szansy mi
opowiedzieć.
– W środku jest jakieś zdjęcie?
– Nie, zegarek. Ale i tak nie działa, w dodatku jest tylko jedna
strzałka, ktoś musiał urwać drugą.
Nawet nie zauważam, kiedy kończymy podróż. Wjeżdżamy na nasz dworzec.
Obskurny, zaniedbany dworzec w Chelmsford. Na parkingu już czeka na nas żółte
auto.
– Bardzo panu dziękuję – mówię, kiedy wóz zatrzymuje się pod
moim domem. – Tobie też, Adam. Gdyby nie ty, rozpłynęłabym się gdzieś
po drodze. Uratowałeś ten dzień.
– Do usług. – Uśmiecha się i macha mi ręką na pożegnanie.
Otwieram bramkę, która jak zawsze skrzypi. Mama już stoi na progu i czeka,
żeby móc uściskać swoje jedyne dziecko.
– Diana! Nareszcie wróciłaś. – Bierze mnie w objęcia. Ja
również ją przytulam. Tak bardzo za nią tęskniłam.
– Ja też się cieszę, że cię widzę – szepczę.
– Mam dla ciebie niespodziankę, kochanie. Zaprosiłam na kolację
specjalnego gościa. Ale najpierw idź się przebrać, jesteś cała mokra.
Mój pokój nie zmienił się prawie w ogóle, od kiedy wyjechałam. Podejrzewam,
że przez ten rok rodzice nawet tu nie wchodzili. Bladoniebieskie ściany wciąż
wyglądają tak samo, a na biurku leżą porozwalane papiery. Jakbym wczoraj je tam
położyła.
Wywalam z walizki wszystkie ubrania i rzucam je na łóżko. Potem to
posprzątam. Mam zamiar założyć szare dresy i jakąś koszulkę, ale przypominam
sobie, że mama wspominała coś o gościach. Może by tak ubrać się ładniej niż
zwykle? Wybieram prostą pudrową sukienkę z dłuższymi rękawami, która sięga mi
trochę przed kolano.
Kiedy schodzę po schodach, czuję zapach pieczonej gęsi. Specjalność mamy. Z
pokoju słychać głos mojego taty, który z zawziętością opowiada komuś jakąś
historię. Z uśmiechem na ustach wchodzę do jadalni.
Ale po chwili mój uśmiech gaśnie.
Na jednym z krzeseł siedzi Leo. Mój były chłopak.
W moim gardle rośnie ogromna gula, dlatego kiedy wita się ze mną, nie
odpowiadam. Po prostu nie potrafię.
Nie powinnam gniewać się na mamę. To moja wina, przecież nie powiedziałam jej
o naszym zerwaniu. Ona wciąż jest przekonana, że jedynym powodem do wyjazdu
były studia. Nie ma pojęcia, że Leo to zwykły dupek, który zdradzał przez
prawie pół roku.
W końcu odzyskuję zdolność mówienia, ale zdobywam się tylko na suche
„cześć”.
Przez całą kolację odzywam się tylko wtedy, kiedy mama lub tata o coś mnie
pytają. W końcu kończymy posiłek, a kiedy chcę wstać i pozbierać naczynia, mama
mnie zatrzymuje.
– O nie, zostajesz tutaj. Ty i Leo chyba musicie pogadać.
– Leo może pogadać z tatą. Pomogę ci.
– Kochanie, ja też umiem zmywać – wtrąca się tata.
Wzdycham i z powrotem siadam na krzesło. Bawię się skrawkiem obrusa, a
rodzice wychodzą, przekonani o słuszności swojego postępowania. Bębnię palcami
o stół, jak zawsze gdy się denerwuję.
– Więc... – Zaczyna niepewnie. – Co tam u ciebie, Di?
– Po pierwsze, mam na imię Diana i tak masz się do mnie zwracać. Po
drugie, nie powinieneś w ogóle tu być. Po trzecie...
– Okej, łapię, nienawidzisz mnie. – Robi w powietrzu niewidzialny
cudzysłów. – Nie uważasz, że to trochę dziecinne? Skończ te
gierki. Jestem pewny, że dalej coś do
mnie czujesz, inaczej powiedziałabyś rodzicom o naszym zerwaniu.
– Och, jasne, że czuję. – Uśmiecham się
szeroko. – Obrzydzenie, wstręt, pogardę. Wymieniać dalej?
– Diano, daj spokój. Wciąż gniewasz się za tamto?
– Gniewam się?! – Podnoszę głos, ale zaraz opanowuję się. Przecież
rodzice są obok. – Ty się pytasz czy ja się gniewam? Człowieku, ja nie
mogę na ciebie patrzeć.
– Dlaczego? Przecież nie zrobiłem nic aż tak złego.
– Nic złego? Zdrada dla ciebie nie jest niczym złym?
– Nie nazwałbym tego zdradą...
Czuję, jakby moja głowa miała za chwilę wybuchnąć.
– No tak, ty tylko testowałeś nas obie. Mam nadzieję, że zrobiłeś
dobre notatki. Mogłabym zobaczyć?
– Diano, proszę...
– Nie pisz, nie dzwoń, nie pokazuj się. Tak ciężko to zapamiętać?
– Bardzo ciężko! Jesteś całym moim światem, moim sercem, moim...
Słodki Jezu, co ja w nim widziałam?
– Chyba połową serca. Drugą zajmuje Aileen.
– Kochanie, błagam cię.
– Kochanie? – śmieję się. – Jesteś ostatnią osobą na
świecie, która ma prawo tak do mnie mówić.
– Nie możesz po prostu mi wybaczyć? Przecież już wiem, że to był błąd.
Ja ci wybaczyłem to, że wyjechałaś...
Czuję falę gorąca, która zalewa całe moje ciało. Najchętniej walnęłabym
głową w ścianę.
– Ty? – Nie wierzę w to co słyszę. – Ty wybaczyłeś MI?
Jesteś bezczelny. Wyjdź stąd.
– Ale...
– Powiedziałam, żebyś stąd wyszedł.
Spełnia moją prośbę chyba tylko dlatego, że właśnie zaciskam dłonie na
stole, a moje kłykcie bieleją. A może dlatego, że zrobiłam się niesamowicie
czerwona. Sama nie wiem.
Już tak dawno ich nie miałam.
Nerwobóle są dziś silniejsze niż zazwyczaj. Boję się nawet oddychać, żeby
znów nie poczuć tego okropnego uczucia. Serce przestaje mnie kłuć dopiero po
kilkunastu sekundach.
Zazwyczaj pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach, na przykład
podczas parzenia kawy. Nie trwają długo, ale są uciążliwe. Właściwie, nawet nie
wiem czemu je mam. Możliwe, że za dużo się denerwuję.
A dziś w szczególności.
– Diana? Skarbie, co ci jest? – Do jadalni wchodzi zaniepokojona
mama.
– Nic. Naprawdę, mamo. To tylko zmęczenie.
Widzę, że nie wierzy moim słowom, ale mimo to nic nie mówi. W duchu bardzo
jej dziękuję.
– Chyba... pójdę się położyć.
– Tak, jasne, idź – mówi i całuje mnie w
policzek. – Jeśli poczujesz się lepiej, zejdź na dół za jakąś
godzinkę. Wpadnie wujek Eric.
– Ognisko? – Kiwa głową.
– Uwielbiałaś je, kiedy byłaś mała.
– Szkoda, że już nie robicie ich tak często.
– Wujek Eric ostatnie pięć lat spędził w Norwegii, a wiesz przecież,
że bez niego to nie zabawa.
Uśmiecham się i wychodzę z pokoju, mając nadzieję, że dziś już nie będę
musiała oglądać Leo.
Moja drzemka trwa równo trzydzieści trzy minuty. Na zewnątrz jest już
ciemno, a wszystko przez deszczowe chmury. Wyglądam przez okno. Moim oczom
ukazuje się wielkie ognisko. Iskry wznoszą się ku niebu, co nadaje magii całej
sytuacji.
Zarzucam na siebie kardigan w różne wzorki i wychodzę na dwór, żeby
przywitać się z rodziną.
Wszystko jest takie, jakie pamiętam z dzieciństwa. Ludzie z całej wioski
siedzą na placu przed naszym podwórkiem, który został wybudowany specjalnie na
tego typu okazje. Ktoś przyniósł ze sobą gitarę i właśnie gra piosenkę w stylu
country, a wtórują mu wesołe głosy kobiet. Dzieci ze skupieniem obserwują
kiełbaski nadziane na kije i uważają, żeby nie wrzucić ich do ognia. Radosny
nastrój utrzymuje się chyba u wszystkich.
– Proszę, proszę! – krzyczy wujek Eric na mój widok, a potem
zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku. – Nasza studentka!
– Nasz Norweg – odpowiadam mu, a on śmieje się.
– Opowiadaj. Jak się żyje w stolicy?
– Szybko. Wszyscy ciągle gdzieś pędzą.
– No to wcale ci się nie dziwię, że przyjechałaś na stare miejsce.
Długo zostajesz?
– Właściwie... Nie wiem, czy będę kontynuować studia. – Po
tych słowach wszyscy milkną. Słychać tylko syczenie ognia.
– Jak to? – pyta mama. Kolejna rzecz, o której jej nie
powiedziałam.
– Nie jestem pewna, czy dalej interesuje mnie prawo. – Wzruszam
ramionami. Przecież nie powiem jej, że chodzi o brak pieniędzy i o moje żelazne
postanowienie o niezależności.
– Ale... – zaczyna tata, ale jego brat jak zawsze stoi po mojej
stronie i pomaga mi odsunąć tę rozmowę na potem.
– Kto chce posłuchać bajki? – pyta wujek Eric, a wszyscy z
aprobatą podnoszą ręce w górę. Mówię bezgłośnie „dziękuję”, a on puszcza mi
oczko.
Jako dziecko znałam tę historię prawie na pamięć. Była opowiadana niemal
przy każdym rodzinnym spotkaniu, a mimo to zawsze słuchałam jej z uwagą i
starałam się doszukiwać szczegółów, które być może mi umknęły. Wierzyłam, że
jej treść jest jak najbardziej prawdziwa, dopóki nie urosłam.
– Dawno temu, gdy jeszcze nawet pra pra pra dziadek mojego pra pra pra
dziadka był małym brzdącem, po świecie chodziły jednorożce, w wodach były syreny,
a wiatrem rządziły latające elfy. Cały świat był piękny i kolorowy, krajobrazy
zapierały dech w piersiach. Nikt nie narzekał. Nie było głodu, zimna, ani
strachu. Wszyscy żyli w zgodzie ze sobą i naturą. Niestety, po pewnym czasie
ludzie podzielili się na dwie części. Ci z mocą i ci bez niej. Zwyczajni i
Magiczni. Ludzie bez niewiarygodnych darów zazdrościli tym drugim. Zazdrość
rodzi nienawiść, a ona prowadzi tylko do zniszczenia. Wojna trwała
wystarczająco długo, żeby świat, ten cudowny świat, wyglądał jak pustkowie – opowiada,
gestykujując przy tym dłońmi. – Zawarto pokój. Magiczne stworzenia
miały znaleźć sobie nowe siedlisko, ale w takim miejscu, żeby nie przeszkadzać
zwykłym Ziemianinom, a żeby nowe pokolenia nie wiedziały o ich istnieniu. Tak
też się stało. Żaden człowiek nie dowiedział się gdzie znajduje się nowy świat.
Z ust dzieci, które otoczyły wujka, wydobywa się głośnie westchnienie,
które ma wyrażać podziw.
– Początkowo wszystko było tak, jak ustalono podczas pokoju. Niestety
okazało się, że aby odbudować nasz ludzki świat, potrzebna jest magia. Dlatego
podpisano kolejną umowę. Ludzie, którzy panowali nad żywiołami ognia, wody,
ziemi i wiatru musieli pielęgnować nasze królestwo, inaczej nic by z niego nie
zostało. Przejście między tymi dwoma krainami zostało otwarte. Część osób
pomyślała, że poprzez zabicie Magicznego można posiąść jego moce, dlatego
szukali tajemniczej bramy do ich świata. Wtedy do ochrony powołano
Myśliwych. Nie była to jednak, o ile można to tak nazwać, zwykła grupa. Ich dary znacznie wyróżniały się spośród
wszystkich innych. Podczas gdy większość posiadała moce żywiołów, na przykład
wody lub ognia, oni dostawali coś unikatowego, typu czytanie w myślach.
Dzieci z naszej wioski nigdy nie grały w berka, albo chowanego. Dla nas
istniała jedynie zabawa w Myśliwych. Jako, że mój wujek pierwszy zaczął ją
opowiadać, byłam uprzywilejowana i zawsze wypadała moja kolej, żeby być jedną z
wielkiej czwórki. Co było moim darem? Umiejętność przenoszenia rzeczy za pomocą
wzroku.
Wujek otwiera usta, chcąc jakoś efektownie zakończyć historię, ale
przeszkadza mu głośne ujadanie psa. Przez chwilę myślę, że może wywąchał
jakiegoś lisa, których w tych okolicach pełno.
Ale wtedy zauważam ich.
Trzy postacie wyłaniają się z lasu.
Z początku nie widzę ich dokładnie, ale po chwili zbliżają się do nas.
Dziewczyna z czerwonymi włosami, które odrzuca do tyłu z niezwykłym
wdziękiem, patrzy na nas pewnym wzrokiem, który mówi „nie denerwuj mnie, jeśli
chcesz żyć”. Ubrana jest w czarny kombinezon, przez co wygląda jak agentka z
filmów przygodowych. Określić ją jednym słowem? Perfekcyjna.
Obok niej stoi szatyn z wesołym wyrazem twarzy. Ma zielone oczy, które
skanują nas wszystkich, jakby oceniając zagrożenie. Jest wysoki i dobrze
zbudowany, przypomina wojownika.
Ale oni stoją z tyłu. Przed nimi jest chłopak, który wygląda, jakby
okropnie się nudził. Ręce wepchnął do kieszeni jeansów. Czarne, delikatnie
kręcone włosy opadły mu na czoło, ale wygląda na to, że nie ma zamiaru ich
odgarnąć. Nie zaszczyca nas ani jednym spojrzeniem, dlatego kiedy się odzywa,
nie wiadomo tak naprawdę do kogo mówi.
– Czy znajdzie się tu dla nas nocleg?
Wspaniała historia, strasznie wciąga i chce się czytać, co będzie dalej. Masz przyjemny styl pisania :) Jak najszybciej wstawiaj nowy rozdział, bo nie mogę się już doczekać następnych rozdziałów ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam *.*
Wciągające, nie powiem, że nie. Jestem ciekawa w jaką stronę to się rozwinie (domyślam się i mam nadzieję, że będzie trójkąt miłosny ;) ). Idę czytać kolejny rozdział :p
OdpowiedzUsuńBędę czytać regularnie, obiecuje. Historia wciągająca, to jest coś czego długo szukałam. Mam nadzieję, że utrzymasz to do końca ;)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze piszesz, lecz to już zauważyłam przy "Azylu".
OdpowiedzUsuńPolubiłam postać Diany - a to dobrze. Może dlatego, że ma swój charakterek i świetne odzywki? Zdecydowanie podobało mi się, jak postąpiła z tym Leo :)
Myśliwi nadeszli :)
Świetnie! Bardzo ładnie piszesz 😊 Dokładnie wszystko opisujesz, i czytelnik bez problemu może utożsamić się z bohaterką.
OdpowiedzUsuń. Charakterna ta Diana. Troszk rozbawiła mnie ta sytuacja w pociągu - "nic ci nie powiem, ale jednak powiem" 😂
. Genialna legenda ❤ Swoją drogą mam pewne podejrzenia co do tych postaci - ale zobaczę, czy słusznie 😉
. Jeśli chciałabyś, możesz wpaść do mnnie - będzie mi niezmiernie miło 😉
you-give-me-breath.blogspot.com
Pozdrawiam i weny życzę!