sobota, 23 lipca 2016

Rozdział 5.

– Charon, ktoś o nieczystym sercu nie może używać rzeczy z tym symbolem. Nie sądzę, by go ukradła – mówi Naomi, ale w jej głosie czai się niepewność. W międzyczasie Dastan pomaga mi wstać z ziemi. – Musiała go znaleźć.
Mam ochotę skrzyczeć Charona, ale w tym momencie jest mi nawet ciężko oddychać. Bez słowa wychodzę i idę w kierunku mojej sypialni. Biorę do ręki piżamę – aktualnie moją jedyną własność. Chcę wrócić po naszyjnik, ale nie mam ochoty na spotkanie z tym...
Idę korytarzem, gdy nagle słyszę głos. Na parapecie okna po mojej prawej stronie siedzi Charon.
– Dokąd idziesz? – pyta. Jestem prawie pewna, że Naomi kazała mu tu przyjść.
– Wracam do domu.
– Nie możesz...
– Nie mów mi co mogę, a czego nie. – Zaciskam szczękę. – Nie myśl sobie, że jesteś nie wiadomo kim, bo masz jakieś moce. Tak naprawdę to nie czyni cię silniejszym, ani lepszym.  
– Nie możesz odejść – mówi twardo. – Jesteś nam potrzebna.
– Nie mam zamiaru narażać swojego życia. Ten ból... Wiem, że ty to spowodowałeś.
– Tak, masz całkowitą rację. Ja to spowodowałem.
– Dlaczego? Co ci zrobiłam, żeby tak mnie karać?
– Nie traktuj tego osobiście. – Obojętny wyraz twarzy potwierdza jego słowa. – Każdy Myśliwy ma unikatowy dar. Mój nie jest piękny, tak jak reszty. Moja specjalność to torturowanie myślami.
Więc to miał na myśli Dastan.
– To cię nie usprawiedliwia.
– Nie mam zamiaru cię przepraszać, ani się tłumaczyć. Jest mi totalnie obojętne co się z tobą stanie, ale nie chcę, żebyś takie samo zdanie miała o Naomi i Dastanie. Oni są inni.  
– Wiem to. Zło widać od razu.
– Nie jestem zły. – Patrzy mi prosto w oczy.
– Jesteś, Charon. Wiesz co? Zostanę. Chociażby po to, żeby cię denerwować. Ale najpierw wyjaśnisz mi co to za księga, o której mówiliście.
– Nie muszę tego robić.  
– Miłego szukania kluczy. – Uśmiecham się sztucznie i robię krok do przodu.
– To książka założycielki Anewy. – Cofam się. – W niej zawarto informacje, które służą między innymi otwieraniu i zamykaniu przejścia między naszym światem, a waszym. Niestety, w niepowołanych rękach stanowi dla Anewy poważne zagrożenie, czyli analogicznie dla waszego świata również. Tyle wystarczy?
– Nie możecie jej gdzieś ukryć?
– Wolelibyśmy ją zniszczyć, tak będzie bezpieczniej. Znamy nazwę miejsca, gdzie leży ta księga, ale nie wiemy gdzie to jest.
– Wiecie w ogóle cokolwiek o tych kluczach?
– Za dużo chcesz wiedzieć. Często wiedza nie jest czymś dobrym – mówi, ale widząc moją minę ustępuje. – Czasem Naomi ma wizje, podczas których coś mówi. To nie bełkot, chociaż z zewnątrz tak wygląda. Jeśli uważnie się wsłuchasz, usłyszysz wiersz. Na ich podstawie możemy znaleźć klucze.
– Ile już miała takich wizji?
– Dwie.
– Pokaż mi te wiersze.
– To nie twój biznes. Tym zajmują się Myśliwi.  
– Całe te ratowanie waszego świata to nie mój biznes, a jednak biorę w tym udział. Pokaż mi wiersze – naciskam.
Prowadzi mnie do swojego pokoju. Siadam przy niewielkim stoliku w rogu, a on wyciąga z szuflady czarny notatnik. Podaje mi go, a ja odczytuję zapiski.


Nie sięga tam niczyje oko.
Biały pokrywa ją puch.
Mierzy do nieba, bardzo wysoko.
Uważaj na każdy swój ruch.

Marszczę brwi.
– Jest tu w pobliżu coś, co ma związek ze śniegiem?
– Raczej nie, w Anewie zawsze panuje lato.

Leci, płynie, ucieka,
nie można go dogonić.
Ani to ptak, ani rzeka.
Skałę potrafi roztrwonić.

– To proste. Czas.
– Wiem. Problem w tym, że nie mam pojęcia jakie miejsce z tym powiązać.
– Może zapytajmy zegarmistrza? O ile macie tu kogoś takiego.
– Zegarmistrz...– Myśli przez chwilę. – Jest ktoś taki... Tylko trochę mu odbiło, więc nie wiem czy cokolwiek nam powie.
– Zawsze warto spróbować.

Budzi mnie uczucie, jakby strumień wody leciał po moich plecach. Zaraz, strumień wody naprawdę leci po moich plecach. Otwieram szybko oczy i widzę rozbawionego Dastana, który stoi nade mną z pustym wazonem.
– W końcu wstałaś.
– Masz dwie minuty na ucieczkę, inaczej za chwilę pozbawię cię głowy.
– Groźnie. – Rzucam w niego poduszką, ale robi unik. Wybiega z mojego pokoju głośno się śmiejąc.
Wyklinając Dastana podchodzę do szafy, z nadzieją, że będzie tam coś innego niż sukienki. Dziś idziemy szukać  klucza i chociaż nie wiem, gdzie on się znajduje, jestem przekonana, że to nie byłby odpowiedni strój.
Całe szczęście. Wyciągam czarne spodnie, kremową koszulę, a do tego skórzany gorset z grubszymi ramiączkami. Może nie wyglądam zjawiskowo, jak Naomi w swojej zbroi-sukience, ale w tym powinno mi być wygodnie. Włosy zaplatam w warkocz, a na nogi wciągam długie buty, które przypominają sztyblety[1].
Korzystając z właściwości medalionu mojej babci, wychodzę na zewnątrz, gdzie już na mnie czekają. Gdyby nie naszyjnik, w życiu nie znalazłabym wyjścia w tej plątaninie korytarzy.
– Szkoda, że nikt z was nie pomyślał, żeby pomóc mi wydostać się z tego labiryntu.
– Jakoś sobie poradziłaś – mówi Charon, nawet nie patrząc w moją stronę. Podchodzi do mnie i wręcza mi dwa sztylety.
– Zaraz, po co mi to? Przecież nie będę z nikim walczyć.
– Postaraj się chociaż wyglądać groźnie. Jeśli ktoś nas napadnie, niech myśli, że jesteś wykwalifikowaną morderczynią.
– Cóż, może jeśli ten ktoś zamknie jedno oko... Drugie też. Tak, wtedy będę wyglądać groźnie.
Biorę do ręki noże i wkładam je sobie za pasek. Mam nadzieję, że nie zrobię sobie nimi krzywdy, co w moim przypadku jest wielce prawdopodobne.
– Daleko mieszka ten zegarmistrz? – pytam Dastana, ponieważ Naomi i Charon poszli na przód. Czemu oni ciągle trzymają się razem? Czyżby byli... parą?
– Spokojnie, nie będziemy szli na piechotę – uśmiecha się chłopak.
Nie rozumiem, do czego zmierza, dopóki Charon nie gwiżdże, a z boku nie słychać rżenia koni. Kiedy zwierzęta zbliżają się, wiem, że trochę się pomyliłam. To nie są zwykłe konie. To dokładnie czwórka latających jednorożców.
Powinnam przywyknąć do magii, ale to wszystko jest takie nieprawdopodobne.
– Powiedzcie, że będziemy na nich jechać po ziemi – mówię błagalnym tonem. Śmiech Charona uświadamia mi jednak, że nie powinnam na to liczyć.
Kiedy jeden z jednorożców ląduje tuż przede mną, instynktownie robię krok do tyłu. Na zwykłych koniach jeździłam nawet często w stadninie wujka Erica, dopóki jej nie sprzedał, ale te tutaj to coś zupełnie innego.
– Nie bój się. – Nie wiem, czy Dastan kieruje te słowa do mnie, czy raczej do konia z rogiem, który również wygląda na przestraszonego. – Spokojnie, Diano. Podejdź do niego wolnym krokiem, jednocześnie wyciągając ku niemu rękę.
Postępuję wobec jego instrukcji, ale zwierzę dalej patrzy na mnie z niepokojem i cofa się.
– Postaraj się wyglądać przyjaźnie – wtrąca Charon, siedząc już na swoim jednorożcu. I kto to mówi?
Biorę głęboki wdech i przyklejając do twarzy uśmiech, staram się zbliżyć do mojego transportu. Nie mogliby wyczarować jakiegoś samochodu, albo nawet roweru? W końcu milusiński przekonuje się do mojej osoby i pozwala wejść na swój grzbiet.
Nie wiem czego się złapać, więc po prostu oplatam szyję zwierzęcia rękami i pozwalam mu galopować.
To nawet fajne uczucie.
Zaraz, cofam te słowa. Właśnie zbliżamy się do urwiska, a opcje są dwie. Albo polecę w dół, albo w górę. Mój Boże.
Zamykam oczy i czuję, jak mój jednorożec odbija się od ziemi.
Udało się, lecimy!
Wtedy czuję jak spadam. Przecinam swoim ciałem powietrze, a mój koń dziko rży, co zapewne jest moją winą, ponieważ zacisnęłam mu na szyi pętlę z rąk. Zaczynam krzyczeć jak nigdy wcześniej w swoim życiu.
Czy to właśnie taki stan jest przed śmiercią?
Czy umrę, zapamiętując dotyk powietrza i mój własny wrzask pomieszany z charczeniem jednorożca? Zapamiętując... śmiech Charona?
Mimo wszystko, nie śmiałby się, gdybym umierała.
Otwieram oczy i spostrzegam, że już dawno oddaliliśmy się od stromego urwiska, a ja lecę wysoko i wcale nie spadłam. Iluzja?
– Charon wykorzystał swoje moce wiatru, żeby wydawało ci się, że spadasz – informuje mnie Naomi, patrząc krytycznie na chłopaka, który pod nosem wciąż się uśmiecha.
Robię się czerwona i puszczam uchwyt, przez który prawie udusiłam zwierzę.
– Ha ha, to było takie zabawne – burczę. – Dlaczego musisz być taki złośliwy?
– Po prostu cię nie lubię.
Nie mam ochoty na kontynuację tej rozmowy, więc zrównuję się z Dastanem.
– Czemu Ciara nie miała ogona? Przecież jest syreną.
– Wiesz, ona jest ze szlachetnego rodu, wywodzącego się od założycieli Anewy, dlatego kiedy ci się przedstawiała, na początku dodała lady. W przeciwieństwie do innych syren, może kontrolować kiedy ma ogon, a kiedy nie. Osobiście cieszę się, że za każdym razem, kiedy ją widzę, jest w normalnej postaci.
– Ogon to jeszcze całkiem w porządku. – Śmieję się. – Wyobraź sobie, gdyby od pasa w dół była kałamarnicą.
Wykrzywia twarz w grymasie, który ma znaczyć obrzydzenie, a ja wybucham głośnym śmiechem. Charon spogląda na mnie i unosi jedną brew, a ja podnoszę brodę do góry. Ten znak ma pokazać, że nawet wymiana spojrzeń z nim jest poniżej mojej godności. Chyba łapie aluzję, ponieważ prycha lekceważąco i teraz role się odwracają. Przynajmniej w jego mniemaniu.
– Rodzina Ciary to jedyny szlachecki ród?
– Jasne, że nie. Są jeszcze trzy takie, z każdej prowincji. Wywodzą się oni od założycieli Anewy.
– Zgaduję, że cała Rada składa się z lady i lordów.
– Błąd. Tylko Ciara i Synne są szlachciankami. Dermont to dowódca anewskiego wojska, a Avis jest zwyczajnym elfem. Wszyscy zostali wybrani przez mieszkańców ich prowincji. Właściwie, większość decyzji podejmujemy poprzez głosowania.
– Synne też jest lady? – dziwię się. – Dlaczego tego nie powiedziała?
– W przeciwieństwie do Ciary, ona nie lubi się z tym tak obnosić. Uważa, że jest taka sama jak inni i za to ją cenię.
***
Na horyzoncie widać jakąś wioskę, w której większość domów ma czerwone dachy. Obstawiam, że właśnie jesteśmy w Ignis, mieście ognia.
Lądujemy, a nasze jednorożce udają się w stronę wody, zapewne by zaspokoić pragnienie oraz ochłodzić się. Ja również wyczuwam ciepło bijące od tej prowincji.
Naomi wodzi wzrokiem po domach, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. Nic nie mówiąc wysuwa się na przód, a my za nią idziemy. Tę okolicę to właśnie ona zna najlepiej.
Domy prawie niczym się nie różnią, są urządzone w takim samym, skromnym stylu. Pokazuje to, że mieszkańcy Ignis nie stawiają na ozdoby, a na praktyczność. To zapewne oznacza, że feniksy są bardzo pracowite i nie mają czasu na różne przygwizdy.
W końcu dziewczyna zatrzymuje się przed dębowymi drzwiami i delikatnie puka. O ile się nie mylę, to właśnie dom zegarmistrza, o którym mówił Charon. Przez chwilę nic się nie dzieje, ale po jakimś czasie w otwartych drzwiach staje przygarbiony staruszek z rozbieganymi oczami.
Faktycznie, wygląda jak wariat.
– W czym mogę pomóc? – Jego głos jest wyraźnie zdenerwowany. Co chwilę zerka gdzieś ponad nami, jakby oczekując podstępu. W moim świecie nazywamy to manią prześladowczą.
– Szukamy... – Charon ścisza głos. – Pewnego klucza.
– Ja-jakiego klucza? Nic nie wiem o żadnym kluczu. – Jąka się.
Nagle Charon, Naomi i Dastan łapią się za ręcd i zamykają oczy, a kiedy ponownie je otwierają, okazuje się, że ich tęczówki zmieniły kolor na złoty. Wtedy staruszek uśmiecha się ze zrozumieniem i odsuwa się, wpuszczając nas do środka.
Nie wiem, co tu się dzieje, ale skoro poskutkowało, nie będę drążyć.
– Więc, gdzie ten klucz? – pyta Dastan.
– Hola, hola, nie tak prędko. Musicie zasłużyć, żeby go dostać. – Mężczyzna prowadzi nas wąskim korytarzem, aż w końcu stajemy przed malutkimi drzwiami. Nie należę do najwyższych, ale nawet ja mam problem, żeby przez nie przejść. Starzec jednak jest tak zgarbiony, że bez kłopotu wchodzi do pomieszczenia.
Jest strasznie ciemno. Dopiero, gdy odsłonięte zostają wielkie kotary, pojawia się jakiekolwiek światło.
O ile z zewnątrz domek wydawał się mały, w środku jest odwrotnie. Pokój ma z osiem metrów wysokości i jest długi jak market, w którym zaopatruje się prawie połowa mieszkańców Londynu. Jak to możliwe?
Ściany są białe, nie ma na nich żadnych ozdób, obrazów, ani zdjęć. Właściwie, całe pomieszczenie jest puste. Prawie. Na środku stoi ogromna klepsydra, do której weszłaby trójka ludzi i mieliby nawet trochę luzu. Dolna połówka częściowo wypełniona jest piachem, a na górze również znajduje się żwir, który nie wiedzieć czemu nie spada.
– Właśnie tam znajduje się to, czego szukacie – informuje nas staruszek.
– W środku? W klepsydrze? – dziwi się Naomi. – Przecież szukanie tego zajmie nam jakieś...
– A propos czasu, daję wam dwadzieścia minut, ani więcej, ani mniej. Po tym czasie klucz zostanie przeniesiony w inne miejsce.
– Przecież... Jesteśmy uprawnieni do posiadania tego klucza! 
– To ja tu ustalam zasady. – Uśmiecha się mężczyzna.
Widzę, że Dastan chce sprzeczać się ze starszym panem, dlatego postanawiam się wtrącić.
– Tracimy czas – upominam go. – Posłuchajcie, mam pomysł. Dzisiejszy wybryk Charona dał mi do myślenia. Możesz tam wejść i podmuchami wiatru przerzucać piasek, tak będzie szybciej.
– O nie. – Chłopak kręci głową. – Nie ma mowy.
– Ale to dobry plan – popiera mnie Naomi. – Zanim zrobisz to ręką, minie wieczność.
– Powiedziałem nie. – Zaciska szczękę, a jego oczy ciemnieją. Wyglądają teraz jak niebo nocą.
– Zapominasz, że nie masz wyjścia – cytuję jego słowa, kiedy uciekaliśmy przed lacertami.
Nagle chłopak znika. Co się właśnie stało? Czy to jakaś kolejna sztuczka?
Dopiero pukanie w szybę uświadamia mi, gdzie podział się Charon. Jest w środku wielkiej klepsydry.
– Naomi, ty to zrobiłaś? – pytam.
– Nie. Nawet gdybym chciała, nie wiem jak.
– Czas start – słychać głos staruszka, a następnie przerażający chichot. Jak w horrorze.
Wtedy z górnej części sypie się piasek, wprost na głowę Charona. Ale on nie reaguje. Rozgląda się z przerażeniem po ścianach szklanego więzienia. Jego nozdrza poruszają się za szybko, oddech nie jest unormowany.
Dopiero teraz dociera do mnie jak wielką idiotką jestem.
Charon ma klaustrofobię.
Odwracam się, ale Naomi nie ma tam, gdzie była. Akurat w momencie, w którym potrzebuję jej pomocy, zostawiła mnie samą.
W gruncie rzeczy powinnam się cieszyć, że w końcu spotkała go kara za wszystkie niemiłe słowa. Tylko, że wcale się nie cieszę. Ludzka krzywda nie sprawia mi radości.
– Skup się – mówię głośno. Reaguje, czyli słyszy. – Użyj swoich mocy. Najpierw zablokuj piasek lecący z góry.
Jego ręka drży, ale w końcu udaje mu się zatrzymać napływający żwirek.
– Świetnie. Teraz przerzucaj piasek na dole, a jeśli coś będzie błyszczeć, podnieś to.
Wiem, że jest mu ciężko, ale musi to zrobić. Wpakowałam go w to. Tak jak mówiłam, idzie o wiele sprawniej, niż gdyby używać do tego dłoni. Po jakimś czasie w końcu udaje mu się coś wygrzebać.
Chłopak zaciska dłoń na znalezisku i oczekuje, że właściciel domu uwolni go z pułapki. Nic takiego się jednak nie dzieje, a on znów zaczyna panikować. Rozglądam się wokół, szukając czegokolwiek, co mogłoby się przydać.
Przypominam sobie o nożach w moim pasku. Wyciągam jeden i trzonkiem uderzam o szybę. Jest gruba, dlatego rysa powstaje dopiero po kilku solidnych uderzeniach. Muszę postarać się bardziej.
W końcu szkło pęka i leci we wszystkie strony, ale na szczęście udaje mi się ominąć okaleczenia przez odłamki. Charon z trudem łapie oddech, a ja wiem, ile go to kosztowało. Nie podchodzę do niego, nie patrzę w jego stronę, unikam jakiegokolwiek kontaktu. Jest mi strasznie głupio.
– Gdzie Naomi i Dastan? – Jego głos jest cichy, a ja mam coraz większe poczucie winy.
– Nie wiem, gdzieś zniknęli.
– Tak bez słowa cię tu zostawili? – Chrząka, po czym mówi już swoim normalnym tonem. – Nie zrobili by tak.
– A jednak.
– Nie, Diano. Znam ich dłużej niż ty i wiem, że nie zostawili by cię tu bez opieki. Coś jest nie tak.
Nagle znów słychać śmiech świrniętego dziadka, który nie dochodzi z żadnego konkretnego miejsca. Po prostu jest. Patrzę zaniepokojona na Charona, a on otwiera drzwi i robi krok, po czym natychmiast spada.
– Charon! – krzyczę i trochę z ulgą, a trochę ze strachem zauważam, że trzyma się krawędzi jedną ręką. Wciągam go z powrotem.
– To chyba jakieś żarty – mówi ze złością.
– Jak mamy przez to przejść? Nie umiemy latać.
– Poprawka. – Uśmiecha się. – Ty nie umiesz.
Odbija się od ziemi i już szybuje w powietrzu. No tak, jest pegazem.
– Aha, czyli teraz zostawisz mnie tutaj samą?
– Tego nie powiedziałem. – Po tych słowach podlatuje do mnie i łapie mnie w pasie. Wciąż nie przywykłam do unoszenia się w powietrzu, dlatego mocno przywieram do jego torsu, a rękami oplatam szyję.
– Jestem za ciężka, nie dasz rady – protestuję, chociaż zdaję sobie sprawę, że to jedyne wyjście.
– Fakt, piórkiem to ty nie jesteś, ale nie ważysz znowu tak dużo. Bez problemu cię uniosę, chociaż może lepiej byłoby, gdybyś była na moich plecach.
Zatrzymuje się na środku wielkiej przepaści, a ja staram się wsiąść mu na barana, nie patrząc przy tym w dół. Ta pozycja jest dużo wygodniejsza i dla mnie, i dla niego.
Po drugiej stronie są kolejne drzwi, jakby utkwione w niebie. Ta sytuacja coraz mniej mi się podoba.



[1] Sztyblety – buty do jazdy konnej. 

6 komentarzy:

  1. Czyta się świetnie. Jako fanka tego gatunku jestem po prostu oczarowana stylem pisania i treścią :D czekam na następne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej czytam juz kolejny rozdział wciągnąłem się ^_^ Drobna rada pod koniec piątego rozdziału Charon jest w klepsydrze, a wnioskując po mocy której używa chlopak, w środku powinien być Dastan. Nie wiem czy dobrze to zrozumiałem. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam pytanie odnośnie tła strony tj. obrazka. Czy nie lepiej byłoby, gdyby wstawić jeden obrazek i go usztywnić niźli kilka umieszczać pod sobą? Wydaje mi się, ze odbiór tekstu, który tu raczej gra pierwsze skrzypce nie byłby rozpraszany przez wiele obrazków ciągnących się pod nim? To taka tylko mi moja małą uwaga. Tekst jest boski, nie lepiej byłoby go wydać w formie książki? Nie znam rozeznania w tym gatunku, wydaje mi się, że mogłoby cos z tego wyjść

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń